Na ponad trzy lata wycofałam się z życia zewnętrznego na rzecz jeszcze głębszych wglądów w siebie i dalszego odgracania, czytaj uwalniania. Uwalniania od obniżających wibracje emocji na rzecz ugruntowywania wewnętrznego spokoju, zaufania i miłości bezwarunkowej...
Prawdopodobnie nie raz przywołam tutaj elementy tego procesu, bo niejedno z moich doświadczeń i niejedna praktyka będzie dla was inspiracją do podjęcia działania w procesie zmian.
W tym okresie podświadomie udawałam, że jestem. Raz na jakiś czas, jakimś wpisem sygnalizowałam, że "żyję". Sporadycznie pracowałam z osobami, które nie wiadomo jaką pokrętną drogą odnajdywały mnie. Pokonywały labirynt. Miały dotrzeć i docierały.
Był to czas odosobnienia, często także zapadania się w ciszę. Długo trwającą ciszę, która systematycznie odkrywała przede mną mnie samą. Czasami procesy był lekkie, łatwe i przyjemne, bo były owocami wcześniejsze pracy. A czasami bolało, cholernie bolało. Rozpadałam się na części, kiedy wypływały energie, których wcześniej podświadomie nie chciałam widzieć, czytaj: odczuwać.
Od jakiegoś czasu jednak czuję, że jak nie zacznę się dzielić tym, co mi w sercu gra, to... "się uduszę".
Jak zwykle...
post miał być o czym innym, jednak serce przejęło stery
i popłynęliśmy razem.
Maria Prosper-Life & Moc Miłości Serca
kontakt: mentalistka63@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz