05 września 2015

Wybaczenie... to nie wszystko.


Kilka lat temu byłam przekonana, że wybaczyłam już mojemu ojcu.
Ojcu alkoholikowi. Ojcu, do którego przez większość życia miałam żal, że niby był, a jednak go nie było. Do którego czułam wewnętrzny żal, że zrujnował mi życie...

Wybaczenie było dla mnie trudnym procesem skropione łzami, pretensjami i bólem. Dokonało się. Dzięki temu byłam w stanie o niego zadbać w ostatnich tygodniach życia nim odszedł. Otoczenie, nie rozumiało tego, nie czuło tego co robiłam. Ja sama także. Zadbałam wówczas o niego najlepiej jak umiałam. Miał koło siebie tylko mnie, osobę z którą najczęściej i najmocniej walczył w swoim życiu.
Ludzie nie rozumieli, ja też nie poznawałam siebie, ale robiłam to co czułam. Dbałam o niego jak umiałam. Pomimo tego, że był tym kim był i zrobił, to co zrobił. A może właśnie dlatego...

Miałam wrażenie, że "sprawa zamknięta", że wybaczyłam. Jak bardzo się wówczas myliłam dopiero teraz wiem. Tak, wybaczyłam, ale to nie wystarczy, aby uzdrowić relacje. Teraz to wiem i czuję.

Później przyszedł etap dostrzegania jego miłości do mnie. Także bolesny proces, ale krótszy od wybaczania. Wbrew pozorom, ojciec kochał mnie na swój własny sposób. Najpierw to zrozumiałam, potem poczułam i pozwoliłam sobie przyjąć jego ojcowską miłość... Powoli, krok po kroczku zaczynałam o nim mówić z wdzięcznością.

Wczoraj, rozmawiając ze znajomym... mówiłam o ojcu... mówiłam pełna zachwytu, uznania, docenienia... Przepełniała mnie miłość, miłość bezwarunkowa płynąca z głębi mojego serca. Moja wdzięczność dla ojca nie miała granic...
Tyle cudownych uczuć, do osoby, którą kiedyś oskarżałam o to, że zrujnowała mi życie. Nic błędniejszego...

Niczego nie zrujnował.
Był tym kim był, dlatego ja mogę być tym kim jestem.
Dziękuję i kocham Cię Tato.











Brak komentarzy: